okiem czasu

Piotr Nowak

Szarości

Patrząc w czystą biel, jeżeli takowa istnieje i patrząc w czystą czerń, jeżeli takowa istnieje, nie ujrzymy nic.

Patrząc w czystą biel, jeżeli takowa istnieje i patrząc w czystą czerń, jeżeli takowa istnieje, nie ujrzymy nic. To jakby patrzeć prosto w słońce, to jakby patrzeć w czarną dziurę, to jak wypalone niebo na fotografii, to jak smolista czerń, która pożarła szczegóły na zdjęciu. Ująć trochę światłu i ująć trochę czerni by zrodzić szarość, w której ujrzysz prawdę. Tylko w szarości możesz ją ujrzeć, dotknąć! Idąc kilka dni temu ulicą w dość słoneczny dzień, właśnie takie myśli na temat wieloznaczności monochromu mnie zaczepiły. Na moim nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne, czarne lustra poezji, które chronią delikatną jasność moich oczu – mówią, że to zwierciadła duszy. Od kiedy pamiętam tak mówią i od kiedy nie pamiętam, tak mówią. Wszędzie lustra i odbicia pojawiające się na każdym kroku jak inne wymiary, w których się powtarzamy, ale czy na pewno? Czy ten człowiek w odbiciu szyby sklepowej, to ja? Przecież jest trochę zniekształcony, a i po zdjęciu okularów ma nadal trochę inny odcień, więc w jakimś sensie to ktoś inny. To ktoś, kto realnie nie stoi na chodniku, a istnieje tylko, jako efekt optyczny dzięki światłu i zwierciadłu. Czy w takim zniekształconym odbiciu ujrzymy zniekształconą duszę? To chyba temat na rozmowy pod obrazem Beksińskiego przy ulicy Rynek 7. Ten dzień zaczął się bólem głowy i nadwrażliwością na światło, a pierwsze kroki na ulicy stawiałem tak jak Amstrong na księżycu. Do tego uczucie depersonalizacji, które trwało dobrą godzinę. Totalny odlot, a pomyśleć, że przeszedłem krótki odcinek od Wrzosowej przez Miłosławską do Rynku. Usiadłem na ławce i patrzyłem w niebo. Nie, żeby działo się tam coś spektakularnego, ale to wpatrywanie uśnieżyło we mnie to, co ostatnio sprawuje się lepiej niż budzik. Drgania duszy ustały. Zakotwiczyła się porządnie do ciała i mogłem już bez większych problemów iść dalej. Praca, sklep, mieszkanie, lekarze, apteki i od nowa. Pętla codzienności, która ciągle się zwęża. Mijam ludzi, którzy jak ja noszą swoją pętle, ale czy każdy potrafi ją ujrzeć? Ja widzę swój źle zawiązany krawat! Jest tak długi, że mogę go czasami nadepnąć, a już całkiem łatwo go butem przydusić w zbyt jasnym świetle lub totalnej ciemności i wtedy gleba na pysk gwarantowana! Tego wieczora nosiłem przeciwsłoneczne okulary. Było już ciemno, a ja nie zamierzałem ich zdejmować. Idąc z Kwiatem Mili w kierunku Warszawskiej zapytała mnie - czy ja coś widzę? Odpowiedziałem, że widzę nawet dużo więcej. I widziałem w szarościach wieczora gałąź, która przebiła się przez moją głowę i kubeł na śmieci, co stał samotnie na straży, tylko nie wiem, czego, może mnie?

W tej wspólnej szarości i jakże pięknie cichej, nie widziałem zbytnio różnic pomiędzy nami. Nie można widzieć schematem, gdy światło kosmicznych myśli nas trafia i oświetla mroki do pięknych i widzialnych szarości. Stałem tak dość długo, przynajmniej tak mi się wydawało, po czym oddaliłem się w kierunku domu. Nie mogłem już tam stać, nie mogłem czekać, musiałem iść, bo nawet w tak pięknych szarościach widać czarne plamki smutku. W mieszkaniu nie zapaliłem światła. W ubraniu położyłem się na kanapie. Nie zdjąłem okularów przez, które patrzyłem w sufit ciemniejszy niż zawsze. Nowe niebo do odkrycia - sobie pomyślałem. Wpatrywałem się bez mrugania powiekami, aż szarości zaczęły wirować, tańczyć, mnożyć się, dzielić i przyjmować kształty nie do opisania. Ten teatr szarości ratował mnie przed mrokiem, który czaił się pod moim oknem i przed moimi drzwiami. Udało się przetrwać i nie wpuścić do domu nieproszonych gości. Tej nocy zacząłem jeszcze pisać list. List do bardzo ważnej dla mnie osoby. List, w którym piszę między innymi o szarościach codzienności i o tym jak można tych bardzo ważnych szarości nie zauważać, a one przecież są i potrafią bardzo dużo nam powiedzieć. Ten list powstał przez rosnące plamki smutku na moich źrenicach i musiałem ożywić te słowa, nim straciłbym kompletnie wzrok. Nie ma dwóch stron medalu! Kto powiedział, że sławo - strona, oznacz tę samą wielkość, ten sam kształt? Potrafisz dostrzec trzecią stronę medalu, a może jest ich jeszcze więcej? Nowy dzień nie zaczął się inaczej od poprzednich. Ból głowy, mdłości, osłabienie, czyli standard, któremu po przez przyzwyczajenie poszerzam granice. Nie boli nas mniej, a po prostu więcej znosimy. Nie miałem jednak zbytnio ochoty ani sił na opuszczanie mieszkania. Czekałem, za obywatelem KG, który miał mnie odwiedzić w bardzo ważnej sprawie. Przed godziną 15 pojawił się, ale nie dał się namówić na herbatę i po szybkim załatwieniu sprawy, poszedł. Wróciłem do mieszkania, wróciłem na kanapę i czułem się tak jakbym dzień wcześniej ostro imprezował z dużą ilością wódki. Umierałem tak do godziny 18, a potem ruszyłem na umówioną wizytę u lekarza. Na ulicy Warszawskiej spotkałem Mili. Przypomniałem jej, że idę do lekarza. Zrobiliśmy krótki spacer, bo miała do domu w tym samym kierunku. Znowu myślałem o szarościach, a zwłaszcza o tej ostatniej, z poprzedniego wieczoru, o tych czarnych plamkach smutku, które nakazały mi pójść sobie, uciec. Myślę, że ta czarna plama po mnie, w tym miejscu zrobiła się tak duża, że powinna się nie jedna osoba o nią potknąć. No, ale szarość ujrzeć w czerni po to by ujrzeć czerń, nie każdy potrafi, a szkoda. W gabinecie lekarskim, po krótkim wywiadzie kontrolnym poczułem się jak aktor w odgrywanej roli na planie filmu. To był moment, w którym Pani doktor mówi do mnie – to bardzo smutne, ale ja już panu nie pomogę. Skończyły się wszystkie standardowe możliwości. To akurat wiedziałem, bo jako chorujący wiem, co się, na co dzień dzieje ze mną. Salofalk 500mg, 8 sztuk dziennie plus witaminy i probiotyki działają tylko na tyle, żebym jakoś funkcjonował, chociaż trudno to nazwać funkcjonowaniem. Wiem jednak, że bez nich było by po mnie. Sterydy pomagały, ale silnie wyniszczały mój organizm, a do tego bardzo źle znosiłem efekty uboczne. Ból kości, mięśni, zaburzenia wzroku, pocenie się, drgawki, wymioty. Niestety mój organizm wyrobił sobie sterydozależność. Kolejnym etapem był lek z grupy autoimmunologicznych. Imuran 100mg miał ogłupić mój organizm, by przestał atakować sam siebie. Niestety Imuran osłabił moją odporność, ale nic więcej nie wskórał. Więc możliwości standardowego leczenia się dla mnie skończyły. Dostałem namiary na Panią doktor, która specjalizuje się w leczeniu biologicznym z wykorzystaniem inżynierii genetycznej i to jest niby ostatnia szansa. Z takimi wiadomościami opuściłem gabinet lekarski udając się zaraz do apteki. W której oczywiście nie kupiłem żadnego leku, bo jak zawsze ich nie ma. Leczyć się na nieuleczalną chorobę, którą ma się na całe życie, leczyć się lekami, których nie ma w Polsce, bo jest ich tak mało, tu absurd goni absurd! Wracając do domu zacząłem wypatrywać szarości w tej samotnej ciemności, która powoli okrywała moje miasta, a może i cały kraj, cały świat? Poczułem się strasznie samotny i nawet mój cień uczepił się złotego światła latarni i przy nim pozostał. Po krótkiej i bardzo emocjonalnej rozmowie z matką nie miałem ochoty już z nikim rozmawiać. Włóczyłem się trochę po mieście, szukałem szarości, w którą mógłbym się otulić i już miałem iść do Ciebie - Ty, która dotykasz mnie żywego, ale wiedziałem, że już szykowałaś się do snu. Wracałem powolnym krokiem do domu i już niczego nie wypatrywałem, za to brat i siostra wypatrywali mnie. Jak na trupa całkiem nieźle się trzymałem i nawet rozmowny byłem. Zbyt dużo chmur nad głowami tej rodziny, za głośny wiatr z moich płuc. Cicho, cichutko, bezszelestnie będzie się teraz umierać i zdecydowanie po mojemu, na moich warunkach – przysięgłem sobie w myślach. Znowu się obudziłem. Telefon od brata, czyli wywiad działa. Funkcje życiowe obywatela Nowaka potwierdzone, można przekazać informację dalej. Od kiedy ujawniłem swoje blizny rodzinie, dużo się zmieniło. Chyba dopiero teraz mnie poznali. Jest dobrze, układa się miedzy nami coraz lepiej, jednak nadal trudno mi to oswoić. Byłem zawsze poza, od wielu lat sam, a teraz sam nie wiem… Udało mi się przed południem dodzwonić do Pani doktor ze Szczecina, która specjalizuje się w leczeniu biologicznym. Po rozmowie, przesłałem jej papiery dotyczące moich chorób. Pozostaje czekać na kolejny telefon. Leżałem na łóżku i szukałem szarości, które by mnie pobudziły. Szukałem tak pięknych szarości jak te, które na dłoni młodej dziewczyny ukazują się delikatnym światłem. To piękne, gdy widzisz jak nie tylko oczy, ale właśnie serce zaczyna prawdziwie widzieć to światło. Wspominam tę chwile i uśmiecham się.

Po chwili zmuszony jestem ewakuować się do łazienki. Siedzę na kiblu i patrzę jak od kilku dni również na mnie patrzą butelki z chemią, koreks i rękaw ciemniowy. Patrzą na mnie i czekają, a ja siedzę na krwawym tronie jak jednooki król szarości i nic nie robię. Siedzę i szukam szarości, ale nawet już papier do tyłka nie jest kurwa szary! W moim przypadku jest biało-czerwony! Wymowna metafora – sobie pomyślałem. Usiadłem na chwile w pracowni i wśród zdjęć i ram znalazłem próbne druki okładki do mojego tomu – Tęsknić za Niemożliwym. Już coraz bliżej, jeszcze niech przyślą umowę, a potem już łatwiej będzie się umierało. Jakże mocno świecą te szarości w moim mieszkaniu. Naładowany Polaroid czeka zniecierpliwiony, a przecież jest w najbliższy weekend temat u Ofelii. Fotografie do oprawy i na konkurs szepczą coś między sobą. Dwa negatywy, co jak świetliki na półce, co jak latarnie morskie, po moich oczach światłem zaczepnym. Nawołują mnie już od ponad tygodnia, chcą żyć! Książki i nie tylko te ostatnio kupione, cudne białe kruki, ale i cała reszta, co nietknięta moim sercem, smutnieją w swej szarości, w swej Tęsknocie za mną! Notesy oswajane przez moją dłoń pomieszkują na ławie i szafkach. Cudowne płyty czekają na swoją kolej, by szarości dźwięków z nich wydobywać. I myśl ciężka na piesiach siada niczym zmora i odbiera oddech, siły, a cudne szarości czekają, tęsknią, ale czy dni mi wystarczy? I Ty, co przychodzisz zazwyczaj w 7 dzień. Ty, co w uśmiechu swych oczu odbijasz żywą szarość mojej twarzy, przytul mnie i nie pozwól by ogień słońca podtrzymał tradycję! Do piątku wywołać negatywy i oprawić zdjęcia. Dostać umowę od wydawcy oraz telefon od lekarza. Tak, to było by pięknie! Jeszcze jest, co tu robić. Jeszcze sił trochę jest, a nawet jak ich brak, to nie umierać w łóżku, umierać z aparatem w dłoni na ulicy lub z długopisem i kartką pod drzewem niczyim. Lato już blisko, trzeba by było pomyśleć nad zmianą okularów. Trzeba poszukać szarych. Może one odczarują ten okres. Spoglądam na biało-czarną fotografie jak to mówi Kasia Kuchowicz, nie na czarno-białą! Dotykam ją wzrokiem uważnie, dotykam bieli i czerni, ale i dotykam szarości, która łączy biel z czernią jak uczucie łączy ludzi ze sobą. Taka piękna jest ta niedoceniana szarość. Wyciągam swoją dłoń przed oczy i patrzę, to na fotografie, to znowu na swoją dłoń i stwierdzam, że fotografia jest, ale czy ja jestem?

 

W czwartek na chwile zmartwychwstałem przed godziną 14, a potem urwał mi się film. Ponowne zmartwychwstanie odbyło się przed godziną 18. Zniknął mi cały dzień! Totalnie rozbity jak statek bez marynarza wsadziłem łeb pod prysznic. Potem usiadłem na kanapie i sprawdziłem wiadomości, maile. Wydawnictwo przysłało umowę! Woda cierpliwie czekała w kuchni, a my rozmawialiśmy o liście i swojej szarości, naszej szarości. Rumianek w końcu doczekał się ciepła, którym obdarzyła go cierpliwa i nadal gorąca woda. Zapach cudny i widzialny pod postacią szarej pary przebitej ciepłym światłem okapowej lampki. Pięknie jest widzieć tańczące ciepło, zapach, który ma swój kolor. Cudownie jest widzieć takie codzienne szarości, bo przecież one są mostem pomiędzy zbyt jasnym i oślepiającym czubkiem góry, a jej czarnym cieniem padającym na drugą stronę doliny. Ta czysta biel i ta czysta czerń muszą spotkać się na środku mostu i zrodzić cudną szarość, która po nim będzie chodzić i czerpać z bieli jak i z czerni. Dobrze być szarym człowiekiem! Czerwony berecik przeszedł po pasach na drugą stronę ulicy i powoli znikał w czerni wieczorowej sukni. Przed godziną 22 pani noc jeszcze wieczorową suknie nosi, chociaż o tej porze roku równie czarną jak w środku zimy. Zniknął całkowicie sprzed moich oczu czerwony berecik i ja powoli znikałem idąc przed siebie. Tuz przed „zieleniakiem” na chodniku zauważyłem wyróżniającą się szarość na tle czarnego nieba i światła latarni ulicznej. Młoda dziewczyna tańczyła na chodniku korzystając przy tym dość zręcznie ze znaku drogowego. Gdy się zbliżałem, zauważyła mnie, ale się zupełnie tym nie przejęła, tańczyła dalej obracając się na rurze znaku drogowego. Była tam sama, ta cudna, tańcząca szarość! Jakże ucieszyła mnie ta sytuacja, bo jakże piękne jest to, że człowiek się nie wstydzi, bawi się, jest w swoim świecie totalnie wolny, łamie schematy, żyje! Idąc dalej myślałem sobie nad tymi kilkoma ostatnimi moimi dniami i przemyśleniami o szarości. Nie ma w nich naprawdę jakiejś wielkiej filozofii i jest to cholernie proste, jak się otworzy powieki serca. Nie chcę być biały i nie chcę być czarny! Chcę być Szary! Piątek 26.03.2021 Obudziłem się, czyli jeszcze mam tu coś do zrobienia. Leżałem przez chwilę po obudzeniu i wyglądało to trochę tak, jakby maszyna sprawdzała swoje podzespoły, w jakim są stanie. Wynik okazał się zaskakujący – czułem się całkiem nieźle. Poderwałem się do okna, otwarłem je jak szeroko wpuszczając do pokoju, wiosenne i jakże ciepłe włosy słońca. Cofnąłem się kilka kroków, tak jak cofa się dziecko, którego dopadło rozczarowanie. Słoneczne włosy mają swój specyficzny zapach i chyba dla każdego jest on inny. Dla mnie był jak wspomnienie wiejskiej łąki, na której wyleguje się mały chłopiec oraz ostrze Śmierci, która porzuca trupa. Nigdy nic nie jest czarne, ani białe. Ubrałem się i wyszedłem na ulicę i jakże cudnie się szło bez bólu. To już był dobry dzień! W parku, plac zabaw zapełniony dzieciakami, którym za każdym razem zazdroszczę, a do tego wzrusza mnie widok bawiących się dzieci w taki sam sposób jak kiedyś bawiłem się ja. Bez telefonów, bez tabletów i innych zbędnych ogłupiaczy. Czy kiedyś przyjdą takie czasy, że bawiące się dzieci w ten sposób będę już tylko na archiwalnych fotografiach? Straszna i bardzo smutna myśl! Będąc na ulicy Koszarowej zadzwoniłem do matuli z propozycją przejścia się na cmentarz do ojca. Powolutku sobie tuptaliśmy rozmawiając głównie o zdrowiu, bo w naszej rodzinie jakoś go zawsze brakowało. Poruszyliśmy oczywiście moje zdrowie i fakt, że żadne leki na mnie nie działają i jak to będzie wyglądać z tym leczeniem biologiczny w Szczecinie. Ile to będzie kosztować i czy coś to pomoże? Póki, co nic nie wiem, czekam za telefonem. Przy grobie ojca, matka usiadła na ławeczce, ja stałem po drugiej stronie, rozmawialiśmy, a raczej matula mówiła, a ja słuchałem. Słuchałem i rozumiałem, bo ważne jest by nie tyko umieć słuchać, ale rozumieć prawdziwie. Pojawiły się łzy i milczenie, ale to było dobre milczenie dające odrobinkę ukojenia w tej naszej szarości, którą razem dzieliliśmy.

Gdy wracaliśmy zdałem sobie sprawę, że większość pomników jest szarych i to zdecydowana większość. Zatrzymałem się przy jednym, przy którym za każdym razem się zatrzymuję by przeczytać widniejące tam napisy – „Życie jest naszym czasem * czas jest naszą śmiercią”, „nie wszystek umrę…” 

Od ulicy Kościuszki wracałem już sam w kierunku domu i nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, ale ten pomyślunek był ogromnie błędny, bo przecież się szło w wiosennym słońcu i nic nie bolało, oddychało się spokojnie, czuło i słyszało się jak chodzą przy mnie wszystkie szarości miasta, w którym mieszkam i miasta, które mieszka we mnie. Spojrzałem na swoje dłonie i płynące w nich szare rzeki i pomyślałem, że jeszcze dużo w nich atramentu, jeszcze jest, co oswajać! W sobotę nad ranem po nocnej zmianie już troszkę szwankujące moje ciało zostało odstawione autem przez kolegę przy Parku Piłsudskiego. Powoli się szło wzdłuż Wrześnicy, gdy ból w nogach wręcz został zdetonowany. Całe nogi od czubków palców do pasa zaczęły mnie strasznie boleć! Stałem tak kilka minut bez ruchu i zastanawiałem się jak to do cholery jest, że nagle zjawia się taki paraliżujący ból, zjawia się od tak, na pstryknięcie palcami? Gdy troszkę zmalał, ruszyło się powolutku w kierunku domu, kulejąc. Z lewej strony nad ratuszem już istniało piękne słońce i ptaszydła miejskie rozgadane, a ja z zaciśniętymi zębami jak staruszek szurałem do miejsca spoczynku. Po niedługim czasie raz jeszcze przystanąłem i myśl się zjawiła, że zrobię zdjęcie moich nóg, gdy otula ich ból szarości! Udokumentuję je w chwili, kiedy cierpią! Pomyślałem sobie też, mówiąc na głos, – ale jestem pojebany! Jednak zrobiłem to zdjęcie!

Dotarłem do mieszkania i na szczęście sen przyszedł szybko. Jednak spałem krótko, bo przed południem musiałem zjawić się u Ofelii. Byliśmy umówieni na zdjęcia. Garść leków i w drogę. Troszkę noga jeszcze bolała, ale na szczęście dużo mniej i miałem dość blisko. Na miejscu nie było jak sądzę po mnie widać, że nie jest ze mną najlepiej, a w tym momencie liczyły się tylko zdjęcia. Spędziłem tam bardzo przyjemnie czas robiąc to, co kocham! Powstało wiele świetnych zdjęć i na pewno kilka bardzo abstrakcyjnych. 

Po powrocie do domu czułem jeszcze w sobie cudowną siłę szarości, którą nakarmiłem duszę podczas robienia zdjęć u Ofelii. Położyłem się i odpoczywałem. Myślałem o tym, że jak mi się tego dnia nie pogorszy, to muszę wywołać negatywy, które miały być wywołane wczoraj, ale sił zabrakło. Udało się nawet troszkę zdrzemnąć, co w moim wypadku jest nadal cudem. Wieczorem zjawiła się Kwiat Mili i jakoś tak wyszło, a może tak miało być, że stała się świadkiem jak przychodzą na świat przecudowne szarości! Bardzo rzadko się zdarza, że ktoś jest obecny przy tym jak wywołuję negatywy i to w swoim mieszkaniu. Wyszło pięknie!

W niedzielę obudziłem się dość wcześnie i nie traciłem czasu, bo w głowie cudna myśl swoje już odczekała. Miałem sprawić, by zdjęcie, a dokładnie screen z telefonu ożywić tak, by dało się jakoś z tego uzyskać przyzwoitą odbitkę, choćby na format A4. Niestety jakoś tego zdjęcia nie była zbyt wysoka, ale ta fotografia jest bardzo ważna dla mojego przyjaciela, więc zrobiłem, co tylko mogłem i wierzę, że sprawię mu wiele radości, tym bardziej, że prosił tylko o to by zrobić wydruk, ale nie mogłem się powstrzymać i dałem coś więcej od siebie. Gdy skończyłem, napisałem do niego wiadomość sms, że ogarnąłem temat ze zdjęciem i wyślę mu je w poniedziałek, ale nic mu nie zdradziłem więcej. Wierzę, że niespodzianka się uda! Patrzę na tę fotografie i doceniam jak ważne i przepiękne są takie szarości!

Krzysztof nie będzie musiał już go oprawiać!

Przed godziną 10 dopiero zażyłem leki. Przecież były ważniejsze szarości do zrobienia. Dzisiaj ma jeszcze przyjechać Damian Kołodziejczyk obejrzeć i podpisać swoją fotografię, którą w połowie już oprawiłem. Udało się od rana zrobić tyle pięknych szarości i jakże cudnie, że siły są i niechże będą jak najdłużej! Podczas pisania powyższych słów, przypomniało mi się o bardzo ważnej szarości dnia codziennego wielu ludzi i o tym, że w piątkowym wydaniu Wiadomości Wrzesińskich zaistniał mały artykuł o nich.

 Miałem już kończyć pisać, gdy jeszcze w głowie zjawił się obraz jednej z najpiękniejszych szarości ostatni dni. Rękopis mojego wiersza, który podarowałem bardzo ważnej dla mnie osobie. Pierwszy raz z wielkim uczuciem i sercem tak oprawiłem swój rękopis - w bezkwasowy papier. Niechże żyje jak najdłużej ta Żywa Szarość!