Światłoczułość poezji
W sobotę późnym popołudniem załadowałem nowe baterie do aparatu. Akumulatorki od lampy błyskowej włożyłem do ładowarki. To były pierwsze moje kroki w mieszkaniu, które oznaczały coś innego niż bezsenność.
W Niedziele wieczorem, 25 października 2020 roku, odbędzie się w moim mieście strajk kobiet związany z ostatnimi wydarzeniami w kraju. Pójdę robić zdjęcia – taka decyzja zapadła, dawno nie byłem nigdzie z aparatem, a ostatnio mi tego bardzo brakuje, chociaż stan mojego zdrowia na wiele nie pozwala, to jednak lepsze to niż kolejny wieczór wpatrywania się w sufit. Postanowiłem, że zrobię to i wcale nie była to łatwa decyzja. Września nie jest dużym miastem, a w tłumie kobiet mogę spotkać ŚMIERĆ i to nie jedną! Po prawie całonocnym pisaniu wierszy i nie tylko, zjawił się niedzielny dzień. Do południa nie było najlepiej i z każdą godziną robiłem się niepewny, co do mojej decyzji pójścia na wieczorny protest. Jeszcze przed godziną 18 leżałem na łóżku i nie wiedziałem czy iść. Demony sobotniej nocy jeszcze ucztowały przy stole mojej głowy. Strajk kobiet miał się zacząć na rynku o godzinie 18:30. Dojście tam zajmie mi nie więcej niż 30 sekund od wyjścia z mieszkania.
Leżałem nadal i z każdą minutą czułem się bardziej ociężały, aż w końcu iskra w sercu przeskoczyła w czerń mojej krwi i targnęło moim ciałem w kierunku drugiego pokoju. Zabrałem aparat z fotela i na chwilę jeszcze przystanąłem, jeszcze pojawiła się myśl zwątpienia, a może i nawet był w niej lęk? Przełamałem kilkoma krokami sen na jawie i znalazłem się w kuchni. Z lodówki wziąłem dwa negatywy, czarno-biały i barwny. W aparacie załadowany miałem czarno-biały. Baterie naładowane, lampa zamocowana, obiektyw stałoogniskowy 35mm zamocowany - w drogę się powiedziało. Wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z mieszkania.
Po 30 sekundach znalazłem się na rynku, a moim oczom ukazał się pokaźny tłum. Nie spodziewałem się tylu ludzi! Większość z zebranych miała zapalone czerwone znicze, wszyscy w maseczkach, co niektórzy szyldy oznajmujące niezadowolenie z obecnego rządu i decyzji, jakie zapadły ostatnio w sprawie kobiet. Przez około pół godziny w wymownym milczeniu ludzie stali, a ja jak zagubiony wiatr okrążałem ich wielokrotnie szukając czegoś, co mnie zwabi, co przykuje moją uwagę. W takich sytuacjach jak podczas pisania wiersza wchodzi we mnie poezja, wyostrzają się zmysły, jak bym miał oczy na całym ciele i widział w zwolnionym tempie. Każdy ruch, powiew włosa, gest, uniesienie brwi, spacerujące puzzle światła, potrzaskane szkiełka światła, zagubione w samotności światła i te w oczach, są dla mnie widzialne! Wróciłem z podróży, w której byłem lecącym między ludźmi pyłkiem, sprawdziłem ustawienia aparatu. Warunki ciężkie, mimo, że mam dość jasny obiektyw i używam lampy błyskowej, to jednak było naprawdę ciemno i trudno wtedy „zobaczyć maszynie” to, co widzi moje oko, odpowiedzieć tak szybko, na moją komendę, złapać to, co już widzi moje światłoczułe serce. Na początek zrobiłem kilka dość prostych ujęć ludzi z transparentami. Pomogło, to mi trochę rozpalić dobry ogniem w głowie, bo przecież dawno nie byłem z aparatem na ulicy i bardzo się przeżywało wiele spraw, bez przerwy się przeżywała i bało się, bało się straszliwie by nie pomylić ognia, by nie stać się pochodnią błądzącą. Po trzech następnych zdjęciach, na pewno ważnych, ale nie jakiś wyjątkowych kadrów poczułem przypływ tego, czego mi brakowało. Jakież cudne uczucie, które za każdym razem jest świeże, silne, ożywcze i cieszy! Gdy to uczucie się zjawia, to ogromne zdumienie mnie zalewa, że nadal jest to we mnie, po tylu latach zawsze dziewicze. Kołatanie serca, szybszy oddech, wyostrzone zmysły i niewidzialność, która pomaga podejść bardzo blisko do człowieka
Na ulicy zawsze robię tak zdjęcia, że podchodzę blisko, wnikam w światy napotkane. Z obiektywem 35mm, który swoim polem widzenia, przypomina patrzenie swoimi oczami, trzeba podchodzić, blisko, ale to „oko”, to twój wybór, ty chcesz czuć namacalnie obraz, który w danym momencie stworzysz z napotkanym światem. Zazwyczaj staram się być w tym „decydującym momencie”, to jest chyba trochę taki dar, taki radar ma się w sercu, który podpowiada gdzie iść. Potem się na chwile przystaje i ogląda daną scenę jak w teatrze. Więc patrzy się na światło, czy jest szansa zrobić zdjęcie poprawnie. To światło widzi się już podświadomie, przyciąga jak polana mgłę. Potem ogląda się aktorów w swoich rolach oraz scenografie, kompozycję, która może zaważyć na zaistnieniu zdjęcia lub jego nie zaistnieniu, a czasami widzi się jedynie twarz i jak pociąg w tunelu jest i widzi się tylko to jedno światło w otaczającym mroku i pochwytuje się je, czym prędzej. Stoi mężczyzna z dwoma kobietami, mają zrobione przez siebie transparenty, mają też wózek z dzieckiem. Rozmawiają, dziecko może ma z trzy latka, zajmuje się sobą, jest totalnie w innymi świecie, gdzieś tam, gdzie tam gdzie jest dużo lepiej – zazdroszczę mu i wyobrażam sobie, o czym myśli i pewność mnie ogarnia, że jest tam pięknie! Stoję kilka metrów od nich, aparat trzymam w dłoni nisko, cokolwiek to znaczy, a znaczy przy kolanie, by nie rzucał się w oczy. Wolę zdjęcia sytuacyjne, być w tym odpowiednim momencie, zaistnieć na kilka sekund i rozpłynąć się, nie dać się zauważyć, zaskoczyć ich, ale tylko, dlatego by zdobyć autentyczność kadru, uchwycić ich myśli, energię. Czasami się to udaję, będąc naprawdę dość blisko, można nie być zauważonym. Czasami nawiązuje się kontakt i różnie to bywa, czasami ktoś widzi, że się przyglądam, zostaję wtedy zauważony, potem podchodzę powoli i jawnie, żeby sprawdzić, czy osoba zostanie w miarę w swoim świecie, czy zacznie dla mnie grać. Gdy zostaje mimo wszystko w swoim świecie, takie zdjęcie jest równie cudne, co to, gdy jest się niezauważonym, gdyż nasz model oddaje nam się i możemy dłużej przebywać z nim w jednej rzeczywistości, nie zawadzając sobie zbyt mocno. Osoby, które mnie wypatrzą i grają przede mną, jeżeli mają coś do zaoferowania, czy po prostu jak to się mówi - mają ciekawą twarz, również dobrze budują zdjęcie, ale to już zależy od osobowości człowieka. Nigdy nie ustawiam zdjęcia, chyba, że wypatrzę kogoś, kto tak mi się spodoba, banalnie mówiąc, że poproszę o zapozowanie, bo mam jakiś pomysł na tę osobę. Tak czy inaczej i tak mój czujnik, gdzieś wypatruje już potem tę osobę i sprawdza, czy jest w „swoim środowisku naturalnym” i czy mnie już nie widzi, wtedy też udaje się zrobić zdjęcie nie naruszając jej świadomości, jej przestrzeni. No to patrzę nadal na to dziecko, powoli kamery moich oczu kadrują twarz mężczyzny, który rozmawia zaciekle, być może ze swoją żoną. . Zrobić mu zdjęcie z transparentem? Nie! Ująć wózek i dziecko i twarz mężczyzny i transparent właśnie! Jak podejść by nie dać się przyłapać, by zdobyć jak najbardziej naturalny kadr? Zrobiłem kilka kółek wokół nich, nie widzą mnie, ale im dłużej krążę tym bardziej zauważają mnie inni, staję się obiektem zainteresowania i coraz trudniej ukrywać mi dość duży aparat. Jest też tak, że należy się właśnie odsłonić, pokazać, po co się tu jest, co się robi i tak też i ja czasem robię, jednak w budowaniu kadru poprzez, nazwijmy to brzydko – „polowanie”, jest jakiś rodzaj silnie intymnego przeżycia, coś bardzo osobistego! Jest w tym zdecydowanie poetyka obserwatora! W końcu idę na wprost ich i nie ma szans by mnie nie zauważyli. Widzą mnie! Przykładam wizjer aparatu do oka, kadruje i robię zdjęcie mężczyzny z transparentem i osób obok w taki sposób, że wręcz wymusiłem by mężczyzna pozował przede mną. Po błyśnięciu lampą otrzymał sygnał, że zdjęcie zrobione. Wraca do rozmowy z kobietą, ja powoli odchodzę, robię dwa kroki, po czym odwracam się znowu do nich jak najszybciej, kucam, kadruje, dziecko, mężczyznę, transparent. Nie zwracają na mnie uwagi! Błysło! Idę dalej, oddycham szybko tak jakby robił to pierwszy raz w życiu. Och, ty moja nadwrażliwości – się pomyślało.
Przybywa ludzi, a robiąc kolejna zdjęcia przybywa mi tej cudownej energii, tej „światłoczułej poezji!” Nic nie boli, nic nie smuci, się jest w „cudnym TERAZ” i po chwili z tej cudowności upada się twardo na ziemie, mało tego, na płonącą ziemie! Odwracam się jak kamera filmowa w zwolnionym tempie, wraz ze mną światło, które wędruje po głowach ludzi i ląduje na włosach ŚMIERCI, która wyglądała jeszcze piękniej niż ją zapamiętałem. Spojrzeliśmy na siebie nie mówiąc nic i chyba żadne z nas nie wyraziło nic żadnym gestem. Ta chwila trwała wieczność, nawet przeszło mi przez myśl, by zrobić jej zdjęcie. Ogień zaczął parzyć, więc po chwili zniknąłem jak kamień rzucony w morze. Serce zaczęło walić, schowałem się pośród ludzi i zastygłem, a moje myśli już wędrowały, już były krwawe i pijane! Czy warto było tu przyjść? Czy byłem pewny, że spotkam ŚMIERĆ jedną, czy drugą lub byłych przyjaciół, co bolą? Wracam, idę w jej stronę szybkim krokiem i gdy ją ponownie zauważam, zwalniam. Jej ogromne, wręcz czarne oczy, które znowu patrzą na mnie były przepiękne, ale były już w nich te kropelki nieopisanej obcości i jednocześnie najbardziej znanego mi smutku, a może to wszystko tylko ja widziałem, znaczy wydawało się mi? Zbliżam się i jednocześnie oddalam, bo być blisko ŚMIERCI znaczy oddalać się. No, więc zbliżam się i patrzymy na siebie, mówimy sobie - cześć. Przechodzę dalej i nie wiem, co się wydarzyło i po co? Przecież to wszystko trwało kilka sekund, ktoś obok nawet nie zauważyłby tej sceny, bo przecież przeszedł facet i odpowiedział, czy powiedział – cześć. Kto mi takie obrazy podsuwa, jakim cudem, kto to wymyśla się pytam?
Później jeszcze ją widziałem pod pomnikiem Mari Konopnickiej, gdzie przemaszerował strajk ulicami miasta. Widziałem ją ze swoim szczęściem, które trzymała za rękę, a ja próbowałem wskrzeszać iskrę, by przetrwać, by „światłoczuła poezja” mnie pochłonęła, zabrała w błogi zachwyt. I chyba się po pewnym czasie trochę udało, ale myśli, co jakiś czas kuły w tył głowy, gdybym spotkał swoją drugą ŚMIERĆ, mógłbym się już nie pozbierać, nie podnieść, to by było za dużo dla mnie. Dwie ŚMIERCI w jednym wierszu, to i dla poezji za dużo!
Podczas przemarszu do parku, dokładnie pod pomnik Marii Konopnickiej, pojawiła się ona! Ta istota, do której chciało się wracać z aparatem. Dziewczyna w wojskowych butach, z flagą Polski, piorunami namalowanymi na twarzy. Kilka zdjęć w maszerującym tłumie, udało się zrobić, chociaż to się okażę, gdy wywołam negatyw, bo warunki były cały czasz trudne.
Potem już nie przypadkowo zjawiałem się w pobliżu. Pod pomnikiem pisarki zgromadzeni ludzie zaczęli układać znicze oraz przyklejać kartki z hasłami, to był bezczas, w którym totalnie odpłynąłem robiąc zdjęcia, dopóki nie skończył się negatyw. Udałem się wtedy na pobocze i włożyłem nawy film, ale coś poszło nie tak! Sprzęt odmówił posłuszeństwa! Idę w bardziej oświetlone miejsce pod pobliski market, tam wyciągam i wkładam ponownie negatyw – ruszyło! Wracam do ludzi! Widzę dwie dziewczyny, które robią sobie zdjęcia telefonem, podchodzę, kadruje, wciskam spust migawki – nie działa! Cholera, co jest - krzyczę w myślach? Przecież to cholerny F5! Maszyna, której nie da się zepsuć! Nagle przestał ostrzyć, lampa się nie wyzwala, totalna katastrofa! Odchodzę znowu na bok, odłączam wszystko od aparatu i podpinam ponownie. Wyłączam i wyłączam kilka razy, bo co mam niby zrobić!? Ruszył! Niby działa, ale ogarnęła mnie niepewność, nadal coś nie tak łapie ostrość! Coś chyba złego się dzieje, ale idę robić zdjęcia, szukam nad głowami ludzi, flagi. Jest naprawdę ciasno, przedzieram się pod pomnik i tu niestety trzeba być chamski, a że ja nie umiem być chamski, to jestem „pięknie chamski” i potrafię powiedzieć przepraszam, czasem najpierw przedziera się między ludzi mój aparat, a potem ja, następnie robi się zdjęcie, oczywiście nie samo, a potem mówię jak sytuacja tego wymaga – przepraszam! Stoję metr od mówczyni, która w wielkich emocjach prawi do ludzi, robię jej mini sesję. Staram się kadrować tak by ująć za nią Marię Konopnicką oraz przeklejone tam transparenty, następnie próbuję uchwycić emocje w jej oczach, gestach ciała. Myślę, że zaistniało kilka mocnych kadrów, się to poczuło, chyba, że aparat mnie przez ten wieczór oszukuje i robi zupełnie coś innego niż ja chcę, a nieszczęście da aparatów mam tak samo wielkie jak do miłości!
Przemowa się skończyła i powoli ludzie zaczęli się rozchodzić, a ja zyskałem przestrzeń do wypatrywania czegoś, co zakuje, co nakarmi moje biedne serce. Nie tylko robię tego wieczora zdjęcia, nie tylko dokumentuję to jakże ważne wydarzenie, się tutaj oswaja z tęsknotą, tęsknotą za czułym światłem, które pozwala żyć. I raz jeszcze moje myśli zamieniają mnie w posąg – teraz jest nas dwoje, ja i Maria! Maria! Maria Nowed – się pomyślało. ŚMIERCI moja może nawet tu jesteś? I już wdzierała się we mnie straszliwa tęsknota jak woda z pękniętej tamy, gdy nagle się poczuło, poczuło się czułość, czułość żywych myśli! Może to myśli Julii się tu przy mnie kręcą? Przypomina, żebym oddychał! No, więc oddycham, wraca mi krew w żyły, widzę biało-czerwoną flagę! Ludzi, co raz mniej! Jeszcze pod pomnikiem robię kilka zdjęć i robię to, co musiało się stać! Proszę, tę cudną istotę by mi zapozowała z flagą. Robię kilka ujęć, ale warunki są bardzo trudne, są nadal trudne, albo moje oczy dźwigają jeszcze zbyt wiele trudu i nie są gotowe, nie są sprawne, nie są żywe jak powinny? Dziękuję i odchodzę. Po chwili się zatrzymuję i rozmawiam sam ze sobą. Czy ten aparat poprawnie działa, a może ja poprawnie nie działam jednak? Wracam do niej, proszę ją raz jeszcze, robię kolejne zdjęcia popadając nadal w wątpliwość sprawnego działania mojego aparatu, do tego przez wizjer zaczynam widzieć niewyraźnie, albo znowu coś nie ostrzy, albo to mój wzrok? Czyżby leki znowu robiły mi psikusa? Ślepy fotograf, to Ci dopiero! Raz jeszcze podziękowałem i życzyłem dobrej nocy. Nawet nie wiem jak ma na imię – pomyślałem odchodząc. Cały ja, albo mnie właśnie pół!
Udałem się w kierunku miasta, zobaczyłem przed sobą dziewczynę w dżinsowej krótce z napisem na plecach – „fight like a girl”. Przyspieszyłem kroku, bo dziewczyna zaczęła się równie szybko oddalać, po czym musiałem wręcz za nią biec, by zrobić zdjęcie. Gdy byłem wystarczająco blisko, w czasie naduszenia spustu migawki, zabolało mnie lewe podbrzusze! Odezwało się jelito i to dość ostro! Było tam kilka tysięcy osób, a za moimi plecami kolejny raz ŚMIERĆ.
Musiałem przystanąć zgięty w pół. Odczekałem kilka minut i wolnym spacerem ruszyłem w stronę miasta przez ulice Harcerską. Przez ten krótki spacer pisałem w myślach wiersz.
Się pisało tak – Czułość światła - swoje, a śmierć - swoje. Żywy wierszu, TY wiesz, jakie są kary, za tak głębokie widzenie. Jakże samotnie tu, w jaskini mojego obłędu, jak cień drzewa szeptem wiatru prowadzony jestem i nie taką śmierć sobie piszę, a śmierć najpiękniejszą w objęciach ostatniej nocy.
Te żywe słowa zagłuszyły docierające do mnie głosy młodych ludzi! Dobiegały one z deptaka przy ulicy Warszawskiej. Udałem się tam z myślą na jakieś zdjęcie, może coś jeszcze na spokojny sen się uda zdobyć. Po chwili zdałem sobie sprawę, jak wiele egoizmu jest w moim działaniu, ale czy ratowanie siebie jest egoizmem? Bardzo dużo czynów to egoizm, nie chcemy się do tego przyznawać, a może i nie widzimy tego? Na Warszawskiej dzieciaki na ławach, przed sklepem – „Żabka”. Idę dalej, w kierunku kolejnych ławek, gdzie siedzą trzy dziewczyny. Nie robię zdjęcia. Zatrzymuję się i wyglądam, jak ktoś, kto się zgubił. Wracam. Po chwili dostrzegam, że nieopodal dzieciaków na ławce przed owym sklepem, stoi młody chłopiec z rowerem. Cudowny obraz! Przypomniała mi się rozmowa odbyta z moim przyjacielem Karolem podczas oglądania wystawy Jana Kurka – „Czarodzieje”, gdzie jest ogrom cudnych kadrów, na których są dzieciaki z lat 60! Rozmawialiśmy z Karolem, że teraz wręcz nie możliwe jest tak fotografować dzieciaki na ulicy, w tych naszych, pokręconych czasach. Zaraz się jest zboczeńcem, albo sam nie wiem, kim jeszcze? Myślę, że się da robić i dziś takie zdjęcia i zapewne jest trudniej, ale jak się człowiek trochę poświęci, uprze, to coś można zrobić. No i uparłem się na tego chłopaka. Powolutku kucnąłem przed nim, jakieś dwa metry od niego. Przy pierwszym zdjęciu patrzył we mnie nieruchomy, przy drugim i kolejnym już mnie olał, czyli też dobrze, patrzył to w lewo, to w prawo, to gdzieś przed siebie. To „gdzieś przed siebie” było najpiękniejsze! Zrobiłem chyba trzy zdjęcia, a wydawało się jakbym zrobił z 300 i to było piękne, bo nie wyczułem, by się bał, by myślał, że robię mu coś złego, a bezczas, jaki zaistniał mógłby trwać wiecznie! Mieliśmy chyba pewne porozumienie, żadne z nas nie powiedziało ani słowa. Trochę wrzawy narobiły dzieciaki siedzące obok na ławce. Podśmiechiwały się i czasem ktoś rzucił – „zrobi pan zdjęcie?
Udałem się w kierunku rynku, ulicą Sienkiewicza. Nagle mija mnie kilka osób. Jeden mężczyzną mówi do mnie – cześć! O dziwo poznałem, odpowiadam – cześć! Było tam dwóch mężczyzn, lub trzech i dwie kobiety, albo dwie kobiety i dwóch mężczyzn, albo dwóch mężczyzn i jedna kobieta? Nie wiem już sam. Wiem jedno, była tam osoba, z którą kiedyś byłem bardzo blisko, a potem wydarzyło się wiele złego. Zwyczajnie dla niej już nie istnieję teraz i teraz też nie zaistniałem, cóż… Przygnębiło to moją podróż do domu, z wieloma sprawami nie potrafię się nadal godzić. I znowu kara, za klika sekund uniesienia. Jakby ktoś to wszystko reżyserował – pomyślałem. Czułem, że wraca do mnie z każdym krokiem smutek, ten straszliwy, który zawiera w sobie wszystko, nie jedną osobę, nie jedną sprawę, ale cały wszechświat! Naglę słyszę – zrobi pan zdjęcie! Dzieciaki z ławki mnie dogoniły! Mówię do nich - stańcie tutaj to wam zrobię. I zrobiłem! Podziękowali, a to strasznie miłe, bo przecież to ja zazwyczaj dziękuję! Dla nich jednak liczyła się ta chwila, sytuacja, czyn, moment, który się wydarzył! Wszystko, co jest potem, jest już nie ważne, nie istnieje, nie ma w ich myśleniu ani przeszłości, ani przyszłości, byli zadowoleni z czynu w teraz, który sprawił, iż zrobiłem im zdjęcie. Nie chcieli nawet go zobaczyć, nie zapytali, oni już swoje zrobili, a ja bym i tak im nie mógł pokazać zdjęcia, bo przecież mam aparat na negatyw. Ta sytuacja odgoniła trochę ciężkie myśli. Się zazdrości tym wszystkim dzieciakom, się tęskni za byciem dzieckiem!
Wróciłem do domu i zacząłem o tym wszystkim pisać. Położyłem aparat na kanapie, usiadłem przy biurku i zacząłem pisać. Czy taka zwyczajność zasługuje by ją spisywać, a co dopiero się nią dzielić? Siedzę i patrzę na powyższe zdanie i myślę, po co? Przestałem pisać, rozglądam się po pokoju. Pod oknem zdjęcia w ramach, przy komputerze listy niewysłane i cisza, cisza znowu za głośna! Przychodzi na ten moment SMS o treści – „Hej, dobrze, że jesteś!...” Mówię do siebie wzruszony - dobrze, że Ty jesteś, jak dobrze, że jesteś JC! Zmęczenie dopada, czas zażyć leki i postarać się nie myśleć zbyt dużo, a przede wszystkim nie tęsknić zbyt mocno, przeżyć!
Czy tej nocy było możliwe by nie tęsknić? Tęsknotę noszę we krwi! Tęsknotę tak ogromną, że w ludzkim sercu nie może się zmieścić! Tęskni się wszystko, każdą krople deszczu, każdy promyk słońca i światło, które delikatnie muska piękną twarz. Tęskni się dziecko w sobie, co z drzewa statek potrafił wymarzyć, co w chmurach przygody zdobywa i tęskni się już nawet tęsknić, ale tak pięknie tęsknić, tak cudnie tęsknić. Tęskni się straszliwie to, czego się nie poznało i jeszcze mocniej, to co niemożliwym jest i to, co niepamiętane jest! O tak, można to wszystko tęsknić bez przerwy, więc jak mogłem nie tęsknić tej nocy? Dlatego długo się leżało i tęskniło i na samym końcu nim wytęskniony sen przybył, tęskniłem Żywy Wiersz, który przypomina zawsze, żebym oddychał. W takiej namacalnej tęsknocie minęło kilka dni, tak podobnych do siebie jak większość życia, którego doświadczam. Obrazy wreszcie zostały wywołane do życia! Negatywy gotowe! Można było ujrzeć, to co w tamtej chwili widziała moja wrażliwość i to, czy zdjęcia faktycznie spartoliłem, gdy miałem te ciekawe przygody z aparatem, a może właśnie z samym sobą? Ku mojemu zdziwieniu, wszystkie negatywy, a na nich zdjęcia wyszły bardzo dobrze! Awarie aparatu były prawdziwe, takich chwil się nie zapomina, nie można, bo strasznie irytują, a jednak zdjęcia są ostre, mają ostrość gdzie trzeba, są dobrze naświetlone. Może ja faktycznie robiłem te zdjęcia całym sobą, a nie aparatem, który należał wtedy do mojej dłoni? Och, mój biedny wzroku, farmaceutyczny brudzie we krwi, płonący lesie w głowie, wietrze bezdomny w płucach, szpono drzewa w sercu, czarna rzeko w żyłach, mgło samotna na powiekach, kolorze śmierci na ustach, blizno miłości na plecach, słów żywych deszczu na skórze, czemu zwą cię poezją skoro tak bardzo cielesną karą jesteś?! Piękne są te dotknięcia światłem, znaczy te zdjęcia, na które patrzę, które przeżywam. Są tak głębiej piękne, a im głębiej tym zdecydowanie piękniej, podróż do źródła myśli. Podzielić się tymi myślami? Zrobię to jak zawsze, opublikuję te fotografie, bo przecież w połowie należą do bohaterów tam widniejących. I te słowa tu pisane, nimi też się podzielę i niech żyją, niech żyją dalej! Jest już po drugiej w nocy, cichutko leci muzyka. Waglewski śpiewa –„Dzieci z naszej ulicy śmierć miały bardzo ciężką”